29 września, 2003

    

precz od polityki!

  

Bogdan Lis

    

    Drodzy Państwo!

Pogarszająca się od lat sytuacja ludzi pracy w Polsce, która ostatnio doprowadziła do coraz ostrzejszych wystąpień w likwidowanych czy "restrukturyzowanych" zakładach pracy spowodowała, że na ratunek rządowi i właścicielom firm ruszyła czołówka "bossów" związku zawodowego, wciąż zwanego bezczelnie "Solidarnością". 

W sobotę zakończył się zjazd "Solidarności" w Stalowej Woli. Niektórzy mieli nadzieję, że ów zjazd pod naciskiem doprowadzonych do ostateczności robotników podejmie jakieś zdecydowane działania. 

Nic z tego. Wodzowie związku umiejętnie uciszyli buntowników, obiecując im niesprecyzowane bliżej "zobowiązanie Komisji Krajowej do przeprowadzenia ogólnozwiązkowej konsultacji". 

"Członkowie "Solidarności" stanowią dziś tylko 5,4 proc. wszystkich pracowników" - mówił w sobotę na zjeździe "S" Krzysztof Zgoda, szef działu rozwoju związku. "Rocznie "S" traci średnio po 32 tys. członków (4 proc.); * prawie 70 proc. członków ma ponad 40 lat; tylko 5 proc. to ludzie poniżej trzydziestki"

Towarzysz Zgoda nie ma się czym chwalić, za taką robotę powinien być wylany na zbity pysk. Ale jak na razie, swoją tłustą pensję bierze na pewno regularnie, bez opóźnień.  Inni "działacze" -  też śpią spokojnie. Bliski koniec "Solidarności" nie psuje im dobrego samopoczucia. Mają na pewno obiecane fuchy gdzie indziej, może nawet w Brukseli. Uczestniczący w zjeździe Krzaklewski na głodnego nie wyglądał.

W niepolskiej "Rzeczypospolitej" zaprezentował się z okazji "niezaprzeczalnych osiągnięć" związku Bogdan Lis - jeden z założycieli związku. Ma się doskonale. Nic dziwnego, najlepsza fucha to przy szmalu. A Lis jest Prezesem Zarządu Fundacji Centrum Solidarności (i członkiem Unii Wolności!) 

Żeby złapać taką fuchę, nie mając na dodatek żadnego wykształcenia, trzeba gadać dokładnie tak, jak każą: 

   

Albo związek, albo polityka

Jakie jest dziś miejsce "Solidarności"?

"Solidarność" jest typowym związkiem zawodowym. 

Ładna "typowość" - zaledwie kilka lat życia przed sobą.

Z jednym zastrzeżeniem. Mam na myśli genezę i historię. "S" odegrała w Polsce niezwykle ważną rolę. I ta przeszłość wciąż utrudnia zdroworozsądkowe podejście do rozwiązywania niektórych problemów dziś. 

Noooo, działacze "S" podchodzą jak najbardziej zdroworozsądkowo! Więcej, oni podchodzą "wolnorynkowo". Forsa i już! Za każdą cenę. Za każde, nawet najgorsze łajdactwo. Forsa nie śmierdzi. Zdarte z biedniejących coraz bardziej członków związku składki, to tylko dodatek do pensji. Forsa płynie od pracodawców, za zasiadanie w radach nadzorczych! Za wciąganie do Brukseli!  Za uciszanie "jastrzębi"! Za spuszczanie pary! Za wyrzucanie co bardziej niezaleznych związkowców do baraków za bramę, jak w stoczni Gdynia!

Pamięć ciągle jeszcze przeszkadza "S" w pełnieniu funkcji związku zawodowego. 

Komu przeszkadza? Lisowi? Przecież wciąż odcina kupony za legendę "założyciela Solidarności". Jak Wałęsa, Jak tylu innych zdrajców! 

A że związek już dawno przestał pełnić funkcję związku zawodowego? Tym lepiej. Mniej okazji do przejechania się na taczkach.

I właściwie, to dla działaczy związku zwykli członkowie to już tylko niepotrzebny balast, którego z chęcią pozbyliby się, no ... gdyby nie składki. Zawsze to parę groszy w kieszeni więcej.

Wciąż mamy dążenia różnych działaczy lub struktur do odgrywania roli politycznej, a to się kłóci z podstawową misją, jaką związek ma do spełnienia. 

Pewnie. Niewolnicy wara od polityki! 

Oczywiście prominentny działacz Unii Wolności Bogdan Lis od polityki nie będzie uciekał. 

I z chęcią do swej uweckiej polityki wykorzysta związek "Solidarność", któremu tak kategorycznie mieszania się do polityki zabrania. 

W ten sposób związek zawodowy bierze na siebie odpowiedzialność za decyzje polityczne, które są często trudne do zniesienia przez pracowników. Pokazała to dobitnie nieodległa przeszłość związana z AWS. Pomimo że w ostatnich latach "S" nie ma własnej emanacji politycznej, wielu działaczy tęskni do uprawiania bezpośrednio lub pośrednio polityki. Pytanie, czy w "S" zwycięży opcja polityczna, czy związkowa.

OPCJA? W związku nie ma żadnej. Kilku krzykaczy, to jeszcze nie opcja. To stara ubecka gra - dobry i zły ubek. A wszystko po to, żeby wziąć za pysk resztki niepokornych. 

W obecnej sytuacji gospodarczej, jeżeli związkowcy nie mają podstaw do wiary w zapewnienia rządu, a rząd nie ma recepty na uzdrowienie wielu problemów gospodarczych i społecznych, to rodzi się bunt.

Bunt? Gdyby naprawdę zrodził się bunt, na pierwszy ogień poszliby zdrajcy i karierowicze z władz związku. Nie, towarzyszu Lis, buntu jeszcze nie ma. 

Pytanie, jaką formę przyjmie, czy będzie kontrolowany, czy kierownictwo związku będzie panować nad emocjami. 

Jak już bunt się zdarzy, to nie będziecie sobie TAKICH pytań zadawać. Będziecie wiać, i to szybko.

Pytanie pod adresem rządu: "Czy będzie w stanie przekonać działaczy do rozwiązań i czy w ogóle będzie miał rozwiązania?". Jednak warunkiem podstawowym powodzenia działań rządu jest jego autorytet. Ten rząd autorytetu nie ma.

A wy to macie???

Strajk generalny teoretycznie jest możliwy. Wystarczy sparaliżować sieć kolejową i transport drogowy. Ale może on wywołać problemy firm i gałęzi gospodarki, które są w dobrej kondycji. 

Pewnie. Bo to znaczy, że nie będzie premii dla "działaczy".

Dlatego nie wszyscy związkowcy mogą poprzeć strajk generalny. Natomiast strajk podobny do Sierpnia '80 nie jest możliwy. Polska jest już zupełnie innym krajem.

Ja bym się nie pocieszał. towarzyszu Lis. Bo możecie się obudzić już nie z ręką w nocniku, ale w o wiele gorszej sytuacji. Zapracowaliście sobie na to solennie, łajdaki!

(Źródło)

 

Z. Łabędzki