Najwyższy Czas!, nr 13-14, 30.03-6.04.2002

 

 

 Euromania w Kościele

 

Dariusz Wasilewski

 

 

 

       Biskup Józef Życiński od dłuższego czasu daje się poznać jako apologeta wstąpienia Polski do Unii Europejskiej. Taka postawa mimo wszystko dziwi, ponieważ od osoby reprezentującej autorytet urzędu biskupiego, jak i przynależny mu rozsądek oraz odpowiedzialność, powinno się wymagać większego zastanowienia nad wystąpieniami publicznymi. Jeżeli takiej roztropności nie ma, to co prawda łatwo zostać gwiazdą medialną, ale taka popularność nie ma nic wspólnego z powołaniem kapłańskim.

 

 Ze smutkiem też trzeba zauważyć, że jest to interesowne wykorzystywanie pewnej naiwności. Dowodem na intencje mediów jest fakt braku jakiejkolwiek obecności w obiegu publicznym tych hierarchów Kościoła, którzy mają krytyczne zdanie co do UE. Dlatego też bycie narzędziem, świadomym lub nie, ale jednak narzędziem, w nachalnej propagandzie nie przynosi chluby.

 

 

USTAWIENIE DYSKUSJI

 

Powodem do takich słów jest artykuł "Obrażeni na wszechświat", który opublikował biskup lubelski w "Rzeczpospolitej" (06.03.2002 r.). Myślę, że zawarte w nim argumenty są typowym przejawem pewnej jakości myślenia, który od jakiegoś momentu dominuje w wypowiedziach użytecznych przedstawicieli duchowieństwa. Skupia się on w stwierdzeniu, że "jedyną alternatywą dla polskiej obecności w Unii Europejskiej stanowi przekształcenie Polski w drugą Białoruś". Jest to wygodne, choć prymitywne ustawienie dyskusji. Jesteś przeciw UE, to znaczy chcesz, by Polska była Białorusią i jednocześnie myślisz tak jak "zwolennicy leninowskich wzorców myślowych".

 

Taka machinacja raz, że nie jest poparta żadną argumentacją, to stanowi o nieuczciwym podejściu do problemu. Zresztą cały artykuł charakteryzuje się uczuciowością, nie mającą nic wspólnego z celem, jaki powinien nam przyświecać – dobrem narodu polskiego i korzyścią, jaką mogą uzyskać poszczególni obywatele i rodziny po ewentualnym wstąpieniu do UE. Natomiast artykuł od razu stawia tezę, że samo pytanie o sens unifikacji jest surrealistyczne. Biskup nie wiadomo dlaczego a priori decyduje i w dodatku narzuca tak nielogiczne podejście do problemu. Nawet kupując buty, rozważam czy jest to korzystne dla mnie, czy nie. Cóż dopiero przy tak dalekosiężnej decyzji, jak przekazanie większości atrybutów państwa i suwerenności. W takiej sytuacji nawet przewrażliwienie i dzielenie włosa na czworo byłoby usprawiedliwione. Biskup zachowuje się, jakby posiadł jakąś prawdę objawioną i w tonie sarkastycznym stara się ośmieszyć wątpiących.

 

Powtarzanie sloganu "Dla zjednoczonej Europy nie ma alternatywy" jest tylko dowodem na lenistwo myślowe, które nie może wyjść ponad pewne schematy. Właśnie szukanie alternatywy jest przejawem złamania tak krytykowanego w artykule istniejącego dualizmu między sceptykami a entuzjastami Unii. Zawsze należy podejmować decyzję, mając na uwadze zasady, ocenę sił, korzyści czy zagrożenia. Natomiast w momencie, gdy są one konieczne, nie można zajmować stanowiska pośredniego, trzeba odważnie, po męsku opowiedzieć się za jakimś rozwiązaniem. I takie stanowisko to nie kwestia wyboru między Białorusią a Szwajcarią, to konstruktywny wybór przyszłości Polski. Wypowiedzenie się z kolei, że UE jest ze wszech miar niekorzystną propozycją dla Polski, jest ważną decyzją. Umożliwia bowiem określenie dalszej drogi. By do tego doszło, należy unikać wygodnej kalki, łatwego do określenia "czarnego luda", który będzie uosabiał hasełko "jeżeli nie UE, to Białoruś".

 

 

SKANDAL GRZECHU

 

Jego Ekscelencja tę tak bardzo pragmatyczną decyzję przerzuca na poziom Wiary, istoty chrześcijaństwa, a co jest już wręcz skandalem intelektualnym – na miarę grzechu. Czy obojętność w integracji mogłaby być grzechem zaniedbania? Czy jako świadomy katolik mam doprawdy podczas spowiedzi wyznać grzech zaniechania, ze względu na nawet nie neutralny, ale niechętny stosunek do Unii? Oczywiście takie stwierdzenie jest fałszywe, ponieważ ingerencja sfery publicznych działań w indywidualny osąd nie może przesądzać o grzechu. Grzechem jest uchybienie woli Bożej z naruszeniem jakiejś ważnej części usankcjonowanej tą wolą. Wielkim niezrozumieniem byłoby sądzenie, że niegodzenie się na przystąpienie Polski do UE to naruszanie porządku wartości, naruszanie natury i łaski Bożej oraz słowa objawionego. Niedopuszczalnym zafałszowaniem rzeczywistości byłoby sakralizowanie tak laickiego i obcego chrześcijaństwu tworu, jakim jest i będzie Unia.

 

W każdej sytuacji, do której też zaliczyć należy wpływ ustroju państwa na postępowanie, możemy zachowywać się zgodnie z prawdami wiary i ich nie naruszać. Są jedynie ustroje, które przez swój system (np. komunizm, nazizm) mogą ułatwiać i narażać nas na pokusę łamania przykazań Bożych. Gdybyśmy idąc za propozycją bp. Życińskiego, snuli swe rozważania, to moglibyśmy dojść do poglądu zgodnego z cytowanym w artykule zawołaniem Ojca Świętego "Nie lękajcie się", iż integrację powinniśmy uskuteczniać dalej w strukturach Związku Radzieckiego, niosąc swą postawą kaganek wiary, a nie decydować się na zmianę systemu. Dlatego też UE musi być poddana wnikliwej ocenie, gdyż jest niezmiernie ważne, w jakiej konfiguracji Polska się znajdzie.

 

 

EUROPA NA OŁTARZU

 

Dalszym mieszaniem porządku rzeczy jest zastępowanie racjonalnej dyskusji argumentami naciągającymi sferę wiary, Pisma Świętego. Biskup namawia, byśmy nie myśleli wyłącznie w kategoriach sukcesu, które nie "potrafią ukazać sensu ofiary pierwszych chrześcijan niosących Ewangelię do Rzymu". Dostrzega w dyskusji brak "oznak chrześcijańskiej solidarności z kontynentem" oraz odwołuje się do Dziejów Apostolskich z wykorzystaniem Chrystusowego posłania "na krańce ziemi". Trudno uwierzyć, że zapał agitatorski biskupa może dokonywać takich manipulacji. Mam nadzieję, że w dogmatyce Kościoła Unia Europejska nie została uznana za dogmat wiary, a celem życia chrześcijan jest osiągnięcie Zbawienia, a nie wtopienie się w odmęt nic nie mającej wspólnego z wartościami chrześcijańskimi unifikacji. Każdy z nas ma za zadanie ewangelizowanie i w doskonałości uświęcanie swego życia. Każdy z nas, osobno może ponosić ofiarę, ale dla Boga, a nie mamony. Ofiara dla ofiary jest głupotą, a narażanie samego narodu jest wręcz zbrodnią.

 

Mamy obowiązek aktywnie uczestniczyć w strukturach tego świata. Jednak nikomu nie wolno utożsamiać skażonych ludzkim błędem i grzechem świeckich struktur, i stawiać ich na ołtarzu. Polska musi być znakiem sprzeciwu, tak jak Apostoł sprzeciwił się pogaństwu. Od tego sprzeciwu na Prawdzie Wiary, na Pięknie kultury greckiej i mądrości prawa rzymskiego rozpoczęto budowę Europy. Z takim kontynentem musimy być solidarni. Sprzeciwiać się mamy złu, zniewalaniu człowieka, tak jak to czyniliśmy w latach 70. i 80. Mogą zmieniać się opakowania, lecz istota zła jest zawsze taka sama. Dlatego tym bardziej od biskupa uświęconego apostolskim duchem, mamy prawo wymagać rozważnego osądu rzeczywistości.

 

 

 Z MOTYKĄ NA UNIĘ

 

 Autor dalej upowszechnia pogląd, że "Zjednoczona Europa nie jest zamkniętym projektem", pisze o oczekiwaniu "strukturalnej pomocy polskich katolików w kształtowaniu duchowego oblicza Europy, która przechodzi przez etap wyjątkowo głębokich zmian", i że ten "kształt Europy zależy także od polskiej obecności". Znów widzimy pogląd, tak jakby sami katolicy stanowili partię, która ma jakiś wspólny pomysł na kwestie unifikacyjne. Przede wszystkim należy znać realia i racjonalnie dokonywać wyborów. UE jest konglomeratem państw, które wciąż walczą o jak najlepsze wykorzystywanie jej samej do realizacji swych interesów, tak ekonomicznych, jak i politycznych. Sądzenie, że kilkudziesięciu polskich posłów zmieni oblicze Unii, jest cokolwiek naiwne. Dominanci mogą jedynie dopuścić nas do procesu decyzyjnego, który i tak będzie zmierzał do takich celów, jakie określą najwięksi i najsilniejsi.

 

Już deklaracja z Laeken mówi o konstytucji dla europejskich obywateli, a program dla nowo powołanej Komisji Europejskiej w 1999 r. określił Roman Prodi w takich słowach: "Budowanie federalnej Europy ma być celem samym w sobie, a nie tylko przygotowaniem Unii do poszerzenia" oraz "po zawiązaniu unii walutowej w procesie integracji europejskiej rozpoczął się nowy rozdział, w którym dotychczasowy kształt państwa narodowego nie ma już racji bytu". Czy wiara w moc Polski nie jest swoistą megalomanią i czy nie lepiej stawiać sobie innych celów niż porywać się z motyką na słońce, bo czymś takim jest chęć skorygowania federacyjnych zamiarów? Stajemy przed wielkimi wyzwaniami takimi jak umacnianie naszej suwerenności, budowanie potęgi ekonomicznej i moralnej narodu. Pójście na lep miraży o naszej "odpowiedzialności za przyszłość kontynentu", która miałaby się przejawiać przez rozbudowę UE, byłoby zaprzeczeniem rozsądnej roli Polski. To my, mając doświadczenia życia w utopijnych systemach, jak i pozytywnych formach współpracy międzynarodowej, powinniśmy proponować budowanie korzystnej współpracy, które niosą ze sobą suwerenne państwa narodowe. One są naturalnym spoiwem podmiotowości i samodzielności rodzin. Byłby to krok do powrotu wizji prawdziwej Europy, a nie sztucznego tworu, który zawładnął pojęciem Europy.

 

 

CHOWANIE GŁOWY W PIASEK

 

Jego Ekscelencja wspomina o współdziałaniu "robotników i intelektualistów", które "rzeźbiło niedawno oblicze Europy" i pyta się: "czy mamy dziś zarzucić tę tradycję i uznać chowanie głowy w piasek za najważniejszą czynność...". Sięganie do mitologii o sojuszu robotniczo-ineligenckim jest sentymentalnym dorabianiem sobie skrzydeł. Nie te "rzeźbienie" zmieniło Polskę, lecz skuteczne ekonomicznie ruchy Ronalda Reagana i dyplomacja Ojca Świętego. Teraz chowaniem głowy w piasek jest bezwolne wchodzenie do UE, które dowodzi braku ambicji i odwagi. Tak bardzo potrzebujemy krytycznego myślenia, które zastąpi romantyczne chciejstwo! Taki krytycyzm powinien obowiązywać też w ocenie warunków, jakie są nam proponowane. Ks. biskup jednak przedkłada "duchową wspólnotę", która niby była zawsze ważniejsza od "wymiernych przeliczanych korzyści". Co jest tak kuszącego w wizji biurokratycznej unifikacji, że każe zapominać o tym, że Polska może nawet dopłacać do kasy unijnej 2 mld euro w pierwszym roku, że powiększy się grono bezrobotnych, a ten mityczny dobrobyt może osiągniemy po 30 latach członkostwa? Trzeba chcieć patrzeć. Co kryje się za taką ufnością bp. Życińskiego, że dla tej wspólnoty mamy dać zniszczyć polskie rolnictwo i jeszcze uznać, w kontekście słów "nie wszyscy będą podzielać naszą wersję sprawiedliwości", iż 20% dopłat równa się 100%? Czasami naiwność gorsza jest od prawdziwej wrogości. Czy naprawdę trzeba bardziej kochać bogatych, przebiegłych, mających silną opiekę rolników i bezrobotnych unijnych od tych, którzy w końcu żyją tak blisko pałacu biskupiego w rolniczym województwie lubelskim? Wręcz brak jest słów na tego typu manipulację.

 

 

NAIWNOŚĆ

 

Kolejną naiwnością jest wiara, że nastąpi "wzmocnienie chrześcijańskich członków Parlamentu głosem przedstawicieli Polski". Już widzę, jak polska większość członków SLD, UP, PO wzmacnia nasz interes narodowy, walczy o chrześcijański charakter podejmowanych dyskusji itd. Większość z nich oraz wygłaskana prawica tylko przebiera nogami, aby stać się nobilitowanymi i wejść na salony międzynarodówek socjaldemokratycznych i chadeckich. Dziś widzimy pierwsze występowanie przed szereg z inicjatywami dotyczącymi zniesienia ochrony życia poczętego, eutanazji, legalizacji związków homoseksualnych, pomijając już całą sferę prawodawstwa ograniczającego naszą wolność gospodarczą. Trudno czuć związek z "chrześcijańskimi członkami parlamentu", widząc efekty ich starań i rządów, tak w Unii, jak i poszczególnych państwach. Między innymi i oni są odpowiedzialni za takie rozmycie Europy, która pozbywszy się krzyża i rodzin, stoi na krawędzi swego rozwoju. Arcybiskup Kolonii dostrzegał, że "Nasze europejskie społeczeństwo rozpada się. W rzeczywiście ważnych kwestiach etycznych i ludzkich obywatele z europejskich krajów chcą wszystko sprowadzić do jak najmniejszego wspólnego mianownika". Dodatkowo powiększa się dystans między UE a NAFTĄ z USA na czele i to we wszystkich czynnikach rozwoju ekonomicznego. Inne strefy współpracy międzynarodowej, które nie mając balastu ideologicznego, również lepiej sobie radzą w budowaniu dostatku dla swych społeczeństw. Miejmy na uwadze, iż Polska jako kraj "na dorobku", poraniony okupacją niemiecką i sowiecką, musi odbudować się ekonomicznie i nie być narażonym na rozkład swego Ducha. Tylko jako państwo silne i realizujące swe cele, możemy być podmiotem procesów międzynarodowych. Obecnie nasza rola może sprowadzać się do podnóżka dla utylitarnych celów eurokratycznych, których na pewno nie zatrzymamy ani nie skorygujemy.

 

 

BISKUP DROGOWSKAZEM?

 

Słowa te nie wypływają z pesymizmu, ale z realizmu. Europa bez Boga jest już faktem, którego obrazem są państwa bez krzyży, które są niszczone w imię indyferentnej tolerancji czy "małżeństwa" sankcjonujące zboczenia ludzkiej natury. Słusznie biskup apeluje o "poszukiwanie skutecznych środków, które przeciwdziałałyby laicyzacji...". Jedynie nie należy mylić środków z celami. Jeżeli celem ma być dobro polskiego narodu, a nie UE, to i nie UE powinna być środkiem, bo od jakości środków zależy tak ważne osiągnięcie celu.

 

Szczególnie jest przykro, gdy widzimy jak eurokraci rozbijają ten wzór i drogowskaz, jakim są biskupi. Tak ważne dla przyszłości Polski wyzwanie, jakim jest ocena procesu integracyjnego, szczególnie nakazuje wrażliwość i rozwagę w podejmowaniu decyzji. Wydaje mi się, że biskup lubelski zamiast zapatrzenia w neony jeszcze błyszczącej Europy, winien wsłuchać się w głos historii, rezolutnie rozeznać kwestię szeroko rozumianych profitów, a szczególnie dostrzec niebezpieczeństwa.

 

Myślę, że wszyscy kochamy Europę i czujemy się jej członkami i jako depozytariusze jesteśmy odpowiedzialni za jej wielką tradycję. Europa jednak nie jest tożsama z hybrydą polityczno-gospodarczą, jaka powstaje na naszych oczach. Unia jest wręcz anty-Europą i z taką wizją nie powinniśmy mieć nic wspólnego. Można mieć wiele pomysłów na budowę "wspólnego domu", do wysiłku do powstania którego nawoływał Papież. Domem tym jednak nie może być wielki mrówkowiec, który niszczy to, co piękne i na czym tworzyła się wielkość kultury europejskiej – wolność i twórcza różnorodność państw oraz narodów. Nie jest domem sztuczna unifikacja i szlam biurokracji udający piękną elewację. Na pewno nikt nie lęka się w określeniu przyszłości Polski. Zresztą odwagi i heroizmu wymaga sprzeciwienie się wielkiej machinie, która próbuje nas sprasować. Wypadałoby, aby biskupi bliscy swej owczarni, raczej w spokoju pustelni wypracowywali swe myśli niż w gwarze dnia codziennego dorabiali w jakimś samousprawiedliwieniu teorię do trendów i mód, dla których powinni być znakiem sprzeciwu.

 

 

DARIUSZ WASILEWSKI