SS

 

 

    Pechowa ta nasza Polska. Nie mamy wygnanego cara, który by teraz mógł po latach wrócić triumfalnie do kraju, wygrać wybory i na fali ogólnego entuzjazmu przeprowadzić reformy, które opłacają się wszystkim jako wspólnocie, ale nie opłacają nikomu z osobna – co sprawia, mocą zasady „bliższa koszula ciału”, że uzyskać na nie przyzwolenie demokratycznej większości jest bardziej niż trudno. Kiedyś, na samym początku dekady, mogła u nas takie zmiany przeprowadzić „Solidarność”. Miała przez chwilę wystarczający do tego autorytet, porównywalny z tym, jakim dziś w Bułgarii cieszy się car Symeon – ale roztrwoniła go w połowicznych rozwiązaniach i wewnętrznych walkach.

 

Nie mamy też, niestety, żadnego zbrodniarza, którego można by, jak Miloševicia, opchnąć za miliard bagsów trybunałowi w Hadze. Kogo moglibyśmy wystawić w takiej konkurencji? Wojciecha Jaruzelskiego i Czesława „człowieka honoru” Kiszczaka? Bez szans. Faceci są odpowiedzialni za śmierć raptem stu kilkudziesięciu osób, o które, na dodatek, sami rodacy pomordowanych zdają się dbać tyle, co o zeszłoroczny śnieg – więc dlaczego niby miałyby się za nimi ujmować jakieś międzynarodowe trybunały? Nikt nam za tych panów nie da ani drewnianej ćwierćdolarówki.

 

Pozostaje nam (nam, piszę tak o polactwie wziętym en bloc, żeby nie było, że się nie utożsamiam z narodem) wymienić u władzy jednych nieudolnych i skorumpowanych biurokratów na drugich i wierzyć w bajki o sprawiedliwości społecznej. Sprawiedliwość społeczna (dalej w skrócie: SS), jak wiadomo, ma same zalety i tylko tę jedną wadę, że kasa nigdy się w niej nie chce zgodzić. Dopóki ma się skąd do tej kasy dokładać, system jakoś tam działa, choć charakterystyczne jest, że im więcej rozdaje się z publicznych pieniędzy dotacji, zasiłków i subwencji, tym bardziej przybywa niezadowolonych. Aż zaskórniaki się kończą – i wraz z nimi kończy się SS.

 

Po roku 1989 dokładaliśmy do SS z kilku różnych źródeł. Po pierwsze: z prywatyzacji, która wskutek tego ze sposobu naprawy gospodarki przerodziła się w rozpaczliwą wyprzedaż wszystkiego, co można było opchnąć – podobną do wynoszenia z domu kolejnych rzeczy przez alkoholika. Po drugie: z zadłużania się, zarówno w zagranicznych bankach, jak i w rozmaitych formach zadłużenia wewnętrznego. Po trzecie wreszcie: z przeżerania pierwszych owoców rozpoczętej przed dziesięciu laty transformacji ustrojowej. Otóż w niedługim czasie wszystkie te źródła kasy do zmarnotrawienia wyschną – do sprzedania już mało co zostało, długi przyjdzie zacząć spłacać, a przejedzenie wszystkich plonów transformacji dało ten skutek, że niczego nie zasiano i następnych plonów już nie będzie. Przy tym wszystkim apetyty polactwa, rozpuszczonego ciągłym przekupywaniem go to przez lewicę, to przez prawicę, wybujały do niespotykanych rozmiarów. Wszystkim się należy, wszyscy żądają i są święcie oburzeni, jak nie dostaną, bez ustanku powołując się na fakt, że „na całym świecie” się do SS dopłaca. Po prawdzie, wcale nie na „całym”, bo te akurat kraje, które się rozwijają, nie dopłacają. Dopłacają tylko te, niegdyś bogate, które uznały, że się już rozwijać nie muszą. No cóż, ale Polska, zgodnie od lewa do prawa, nie zapatrzyła się w USA czy Nową Zelandię, ale we Francję i w Niemcy.

 

To nasze zapatrzenie ma tyle samo sensu, co zachowanie biedaka, który widząc, iż jego bogaty sąsiad trwoni ciężkie sumy na panienki, gorzałę i hazard, dochodzi do wniosku: aha, tak robią bogaci – to ja wezmę kredyt, też go przepuszczę na knajpy i kasyna, i też będę bogaty. Dokładnie tak się Polska zachowała.

 

Skoro nie ma cara, który umiałby jakoś przemówić ogłupiałym wyborcom do rozumu, ani nie ma Miloševicia do zhandlowania za zielone, pozostała naszym elitom politycznym już tylko wiara w strumień dotacji, który ma tu jakoby popłynąć z Brukseli. Wiara to głupia. Nawet nie o tym myślę, że UE już się zaczęła załamywać pod ciężarem własnej SS i coraz mniej skłonna jest brać sobie na barki jeszcze i naszą. Nie, załóżmy nawet, dla myślowego eksperymentu, że Unia nas rychło przyjmie i obsypie kasą, jak w swych najlepszych czasach. I co wtedy? Ach, wtedy, zaczynają nasi politycy, wtedy zaraz wzrośniemy w potęgę, jak Irlandia, która dostała od Brukseli miliony, a teraz jest bogata. Otóż, powiadam wam, panowie: g... prawda. Nie liczcie na to. Irlandia dostała, owszem, spore eurodotacje, ale Portugalia czy Grecja dostały większe, i nadal są biedne. Wszystko wskazuje, że Polska też przeżre dotacje, zamiast je inwestować, po czym pozostanie równie biedna i jeszcze bardziej na wszystkich obrażona. Irlandia bowiem swe bogactwo zawdzięcza nie dotacjom, tylko niskim podatkom, cięciu biurokracji, hołubieniu przedsiębiorców, słowem – zlikwidowaniu u siebie SS. A czy w Polsce możliwe jest odejście od SS? Wszystko wskazuje, że w tym samym stopniu, co swego czasu zniesienie liberum veto.

 

 

 

Rafał A. Ziemkiewicz

 

ziemkiewicz_polt@poczta.onet.pl

http://ziemkiewicz.fantastyka.art.pl

Gazeta Polska, PONIEDZIAŁEK, 16 lipca 2001