|
|
Dachau -Auschwitz 9 sierpien 1942 |
Ostatnie uaktualnienie: 26-09-2010 |
Dachau, 9 sierpień 1942,
Ofiara św Edyty Stein Auschwiz
MEDALIK w Dachau
Była druga niedziela sierpnia 1942 r., wczesne popołudnie. Cały obóz w Dachau zażywał krótkiego odprężenia i odpoczynku. Na drugiej izbie bloku 28 panował spokój. Na izbie było około 4 księży. Niektórzy rozmawiali półgłosem, inni oddawali się marzeniom lub odmawiali modlitwy. Wielu łatało podarte ubrania i bieliznę. Ks. Piotr miał dużą dziurę ma pięcie prawej skarpetki; w lewej była po-dobna, tylko na palcach. Księża pracujący w Strupfstopferei przynieśli łaty, nici i igły. Piotr dostał dwie duże łaty i zaczął je przyszywać. Przyszył obie, obejrzał z zadowoleniem swój krawiecki wyczyn, uśmiechnął się i wciągnął skarpety na nogi. Teraz mógł chodzić po izbie, a wolno było chodzić tylko w skarpetach. Chodzenie w butach lub boso było zabronione, aby nie splamić podłogi, nazywanej przez sztubowych „bóstwem obozowym".
Ks. Piotr podszedł do jednego stołu. Dwaj księża mówili szeptem Różaniec. Przy drugim dwaj inni mieli przed sobą kartki z napisanymi nieszporami po łacinie. Mówili na przemian wiersz za wierszem. Przy innym stole siedział ks. Aleksander Pronobis i odmawiał modlitwy. Po skończeniu ich powiedział, że teraz odmówimy Litanię do Najśw. Serca Pana Jezusa. Ks. Piotr podszedł i siadł na wolnym stołku. Ks. Pronobis znał na pamięć wszystkie litanie. Odmawiał zatem zapowiedzianą, litanię a inni odpowiadali szeptem. Po litanii wielu zaczęło się modlić cicho, Indowidualnie. Ich myśli pobiegły do ich kościołów, kaplic i ołtarzy, gdzie powinni byli teraz śpiewać z ludem nieszpory, głosić kazania i katechezy. Przed południem wielu księży poszło do pracy, pozostali musieli pracować na izbie: myli stoły i hokery, wymiatali kurz ze wszystkich szpar. Wnętrze każdej szafki czyścili glaspapierem. Każdy również musiał wyczyścić do połysku swoją menażkę. Księża wykonywali te prace mechanicznie, a myślą przenosili się do swoich kościołów. Myśli ich były podobne. Oto jest godzina w pół do ósmej i cały kościół kończy śpiewanie Godzinek.
Ksiądz wychodzi z Prymarią. Przed nim idą ministranci. Ołtarz goreje od świec. On mówi ministranturę po łacinie, a lud śpiewa pierwszą Pieśń:
Z odgłosem wdzięcznych pieśni ku Tobie się wznosimy.
Przez Ciebie wybawieni, Twój, Chryste, zgon święcimy.
Mówi dalej łacińskie słowa a dusza jego napełnia się szczęściem, jakby wstępował w nadprzyrodzony świat. śpiewa „Gloria" i recytuje dalej cicho, a lud śpiewa:
Chwałę Panu wdzięcznym pieniem
ludy, anioły roznieście.
Ożywieni Jego tchnieniem
w Nim i dla Niego jesteście.
Zakrystian podaje mu „Ewangelię", więc czyta wyznaczoną perykopę i mówi kazanie o Panu Jezusie, który miłością Swego Serca obejmuje troski i cierpienia wszystkich ludzi i wszystkim chce błogosławić. Ludzie wpatrzeni w niego, skupieni, zachwyceni miłością Chrymstusa. Kończy kazanie i ofiarowuje Bogu Najwyższemu hostię świętą i niepokalaną. Ministranci podają wino i wodę. Dają znak dzwonkami i ludzie śpiewają:
Przyjmij, Boże, tę ofiarę,
którą za nas kapłan święci
Wzmacniaj wiecznie naszą wiarę,
wspieraj wszystkie dobre chęci.
Kędy Twoje słońce świeci,
tam gdzie ludzkie serca biją,
niech Cię znają Twoje dzieci,
niech jak bracia w zgodzie żyją.
On mówi dalej teksty łacińskie. Następuje konsekracja i podniesienie. Jest wzruszony, bo trzyma w swoich rękach Zbawiciela świata, ukrytego pod postaciami chleba i iwina. Napełnia jego duszę pokorna radość i niewypowiedziane szczęście. Starał się, aby w te najświętsze chwile Mszy św. serce jego było pełne pokory, uniżenia i skruchy. Chciał w pełni zrealizować treść wiersza ks. F. Błotnickiego pt. „Wyznanie". Ten wiersz był jego ukochaną modlitwą. Mówił go czasem, gdy odmawiał modlitwę przygotowania do Mszy św. czy dziękczynienia. Mówił go czasem w czasie adoracji, czasem jako akt strzelisty. Słowa i myśli tego wiersza były mu drogie i kochane. Ożywiały jego duszę, potęgowały miłość i zbliżały do Pana Jezusa.
Trzeba by chyba ręce swoje
zamienić w jakieś kwietne zwoje,
by mogły ująć Hostię białą;
bo kiedy mówię słowa święte,
to dziwy widzę niepojęte ...
w rękach swych trzymam Boże Ciało.
I trzeba chyba rąk anielskich, by ten złocisty, jasny kielich
ku niebu mogły wznieść bez drżenia.
Gdy wznoszę kielich, gną się ludy,
bo spełnion wielki cud nad cudy:
w Krew Bożą wino się przemienia...
A jam nie anioł ani kwiecie
-niejeden we mnie cień znajdziecie.
Więc jakże dłoń ma drżeć nie będzie,
gdy nie jest jako lilia czysta
a śmie się dotknąć Ciała Chrysta
w przeświętym mszalnym tym obrzędzie?
Kapłan mówi po łacinie formułę oddania ofiary Bogu a cały kościół śpiewa:
Upadnij na kolana ludu czcią przejęty,
uwielbiaj swego Pana: Święty, Święty, Święty!
Zabrzmijcie z nami nieba:
Bóg nasz niepojęty w postaci przyszedł chleba:
Święty, święty, święty!
Kapłan, pełen szczęścia, podaje Komunię Św. ludziom. Przystępują dziesiątki za dziesiątkami, ojciec, matka, dzieci, starzy i najmłodsi.
A później miał wotywę o godzinie 10 i sumę o 11. Obiad i krótki wypoczynek. O godzinie trzeciej, właśnie o tym czasie, miał Nieszpory. Zaczynał łacińskim wersetem:
Deus in adiutorium meum intende! Organista podaje ton i ludzie śpiewają przepiękne psalmy po polsku. Kościół jest podzielony na dwie części: mężczyźni po lewej stronie, kobiety po prawej. Mężczyźni śpiewają jakby szedł nieustannie grzmot z nieba; kobiety ciszej, ale piękniej wyciągają melodię.
Ksiądz odmówił łacińskie psalmy, słucha i jakby daje się nieść tym wspaniałym polskim melodiom, nieść ponad ziemię, hen aż do błękitu nieba . . . Teraz serce mu przenika skurcz, a duszę obejmuje lęk: jest w KL Dachau, jest niedziela. Jakże inna od tej wpominanej: ciężka i ponura, smutna, przygnębiająca, posępna i złowroga.
Ta dachauowska niedziela była dla polskich księży straszną udręką. Przecież oni winni iść na Mszę Św., która się odprawiała na bloku 26 (sąsiedni blok). Powinni się razem modlić i w modlitwie zapomnieć o trudach i mękach minionego tygodnia; powinni być u Komunii św. Ale to było polskim księżom zabronione „Streng verboten!"
Ks. Piotr patrzy na twarze księży i czyta z nich udręczenie i ból. Jest pewny, że niektórym napływają łzy do oczu i całym wysiłkiem się wstrzymują, aby nie wybuchnąć szlochem.
Wtem, z przedsionka słychać podejrzane odgłosy: jakby ktoś został kopnięty, ktoś odskoczył, zsunął się na ziemię i stuknął o posadzkę. Księża — stare numery — poderwali się na baczność. Dały się słyszeć pełne przerażenia szepty: „SSman jest!" Równocześnie z przedsionka doleciały dwa stłumione: ,,Achtung! Achtung!". Kopnięte drzwi rozwarły się szeroko. Na izbę wkroczył młody SSman.
Wszyscy stali już na baczność; on kopnął po drodze młodego ks. A. Świadka, uderzył pięścią ks. S. Siekierę i stanął na środku izby przed stołami.
Sztubowy, zwany Embrionem, wyskoczył ze swej izolatki i meldował stan izby. SSman rzucał wściekłe spojrzenia po kątach i wykrzykiwał ordynarne przezwiska. Wzgardliwe milczenie wszystkich było odpowiedzią.
Ks. Piotr patrzał na SSmana i był pewny, że SSman nikomu się specjalnie nie przyglądał. Dlatego to, co się stało, było dla ks. Piotra niezrozumiałe. SSman przyglądał się izolatce sztubowego i patrzył na ścianę Schlafraumu (sy-pialni). Nagle spojrzał na księży przy drugim stole, oddalonych od niego o przynajmniej trzy metry. Podchodzi do ks. Bolesława z diecezji łódzkiej. Ks. Bolesław stoi wyprężony jak i inni. Jego bluza jest wygładzona, bez najmniejszego fałdu. Jego czerwony winkiel z literą P jest bez zarzutu. SSman wciska dwa palce od góry pod winkiel i wydobywa stamtąd medalik. Zwyczajny medalik, jeden z tych, które objawione św. Katarzynie Laboure, zyskały nazwę „Cudowny". Twarz SSmana poczerwieniała z wściekłości, usta wyrzuciły stek plugawych słów. Rzucił medalik, który uderzył w szafki i spadł na ziemię. Ks. Bolesław dostał pięścią w twarz raz i drugi, potem na odlew dwa razy i silne kopnięcie w brzuch. Zwalił się na podłogę. SSman wyszedł trzasnąwszy drzwiami. Zapanowała cisza. Koledzy podnieśli ks. Bolesława i posadzili na hokerze. Księża zaczęli mówić:
(Ksiądz pierwszy: „Wyglądał ten SSsiak na wściekłego psa!" Ksiądz drugi: „Ale pies jest stworzeniem Bożym, a ten SSman jest chyba pomiotem Hitlera". Ksiądz trzeci: „Dobrze, że nie urządził karnych ćwiczeń. Może się skończy na tej porcji, jaką uraczył ks. Bolesława". Ksiądz czwarty: „Bo to też lekkomyślność nosić medalik, gdy zabroniono".
Sztubowy wyszedł z izolatki i stanął na środku izby. Popatrzył na księży i powiedział: „Teraz sam widzicie — wskazał na ks. Bolesława, na którego opuchniętą i posiniaczoną twarz wszyscy patrzyli ze współczuciem — tyle razy mówiłem, byście nie mieli przy sobie żadnych religijnych przedmiotów. Musicie uważać, aby podobna historia nie powtórzyła się więcej. Zapamiętajcie to sobie dobrze!"
Księża usiedli, ks. Piotr również. Zastanawiał się. Skąd SSman mógł wiedzieć, że właśnie u tego księdza znajduje się medalik pod winkiem. Przecież zagięty do wewnątrz materiał winkla tworzył doskonały schowek. Górna część winkla miała zagięcie do środka i nie było widać, że nie była przyszyta. Może donos? To niemożliwe. Zresztą SSman nie patrzył na numer ks. Bolesława. Poza tym, gdy stoi 40 księży w jednakowych pasiastych ubraniach, są do siebie podobni. Jakże poznać między nimi kogoś, któryby wkładał za winkiel medalik. Gdyby to zauważył, to zaraz by przystąpił do bicia i kopania, a nie czekał popołudnia. A jednak ktoś musiał SSmanowi powiedzieć, że ks. Bolesław ma ukryty medalik. Ks. Piotr zastanawia się i nagle olśniła go myśl: to duch ciemności musiał mu podszepnąć. W raju wszedł w węża i spowodował grzech pierworodny. Tu zaś wszedł w SSmana i wskazał na medalik. Bóg go przeklął i przepowiedział klęskę i potępienie:
„Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie i Niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo Jej: Ono zmiażdży ci głowę, a ty zmiażdżysz mu piętę..." (dz. 3, 13).
Co się stało z medalikiem? Zaniepokoił się. Zobaczył, że pod szafkami od strony Schlafraumu jest wolny hoker. Podszedł, siadł na nim i nieznacznie zaczął się rozglądać. Początkowo nie widział nic. Wpatrywał się lepiej i zobaczył, że medalik leży oparty kantem o podstawę szafki. Schylił się wolno, podniósł go i schował do kieszeni.
O dwa stoły dalej, siedział brat pallotyn, W. Swięs, Nr 30311. Ks. Piotr był z nim w przyjaźni jeszcze w KL Auschwitz. Brat Władysław naprawiał bluzę, przed nim leżał nożyk zrobiony z kawałka blachy, Ks. Piotr podszedł i szepnął: „Władziu, pożycz noża na chwilę! „Brat podał mu nożyk. Ks. Piotr poszedł w kąt, zdjął bluzę i zaczął delikatnie przecinać nitki na górnej krawędzi swojego winkla. Wkrótce zrobił otwór na półtora centymetra i wsunął tam medalik. Popatrzył uważnie na winkiel: nie było nic widać. Wtedy uśmiechnął się, położył rękę na winklu i szepnął: „Maryjo Niepokalanie Poczęta módl się za nami, módl się za mnie